Gorce na dziko
„Bladym świtem gotów do podróży jestem
Choćby o czwartej swe ciało podniosę
Łyk kawy przed wyjściem wezmę
I plecak w góry poniosę”
Arkadiusz Arkady Michalski
Zaczęło się jak zwykle – nocnym plecaków pakowaniem i przed świtem wstawaniem. Zmienił się jedynie kierunek – zamiast naszych ulubionych bieszczadzko – beskidzkich szlaków,
postanowiliśmy przyjrzeć się Tatrom prosto z gorczańskich szczytów.
Piątek, godzina 6:00 rano, zapakowana w samochód trójka lekko siwiejących ale młodych duchem włóczykijów mknie na południe, popijając kawkę z termosu.
Tuz przed godz. 11:00 parkujemy w opustoszałym z powodu kwarantanny kurorcie Rabka-Zdrój. Szybkie przepakowanie, zarzucenie worów na plecy, zaciągniecie sznurowadeł i już gnamy czerwonym szlakiem, (będącym częścią Głównego Szlaku Beskidzkiego) w kierunku Turbacza. Po drodze, w ostatnim mijanym sklepie kusi nas lodówka pełna zielonych i brązowych butelek. Długo się nie zastanawiamy, tankujemy i ciśniemy dalej. Pogoda zaskakująco dobra, już na początku szlaku wiemy, ze brak kremu z filtrem zemści się na nas szybko.
Kto by się jednak smucił, kiedy planeta tak pięknie kopsa żaru. Trzeba łapać heban na czoło!
Im wyżej się wznosimy, tym piękniej ośnieżone szczyty Tatr wołają nas zza ściany drzew. Kiedy drzewa ustąpiły miejsca pierwszej napotkanej gorczańskiej polanie,
nie możemy się oprzeć pięknej panoramie, zrzucamy plecaki i zalegamy na kwiecistej łące na kwadrans odpoczynku.
Kolejny bardzo krótki przystanek przy schronie na Maciejowej. W środku jakaś zamknięta bibka, pracownik schroniska nie potrafi udzielić odpowiedzi na pytanie o dostępny kosz na śmieci.
Jednym słowem – grubo 🙂
Nic to, idziemy dalej – może Stare Wierchy będą bardziej gościnne.
Tak właśnie się stało.
W Starych Wierchach jadalnia ze względu na panujące zagrożenie oczywiście zamknięta, ale bufet z okienka działa. Szarlotka, piernik i szybki browarek.
Pokrzepieni gnamy dalej, szybcy jak przeciąg.
Tatry nieustannie urzekają nas swoja panorama – po trzech godzinach marszu brakuje nam już słów na wyrażanie zachwytu.
Nie trzeba lepszego pretekstu by przy punktach widokowych zalegać na glebie i cieszyć oczy takimi widokami.
Im wyżej, tym chłodniej i bardziej mokro. Od suchych piaszczysto-żwirowych ścieżek, przeszliśmy niepostrzeżenie w krainę błota i płynących szlakiem potoków z roztopionego śniegu.
Jest pięknie!
Po przejściu ok 20 km, tuz pod szczytem Turbacza odbijamy ze szlaku i zapuszczamy się w mniej uczęszczane przez ludzi tereny na poszukiwanie miejsca na pierwszy obóz.
Miejscem prawie idealnym (nie licząc lekkiego spadku terenu) okazuje się Hala Klucki, na wprost której rozpościera się piękna panorama Babiej Góry.
Patrząc nieco w lewo, widzimy Tatry miedzy drzewami. Trudno o lepsze widoki z namiotów.
Niespiesznie zrzucamy z pleców graty, tankujemy wodę ze źródła i zalegamy na trawie obserwując słonce zachodzące nad szczytem Królowej Beskidów. Magia.
I znów brakuje nam słów na opisanie tego co właśnie się dzieje.
Po zachodzie rozstawiamy namioty w świetle czołówek, rozpalamy mały ogień i przyrządzamy kolację. Po kolacji zasypiamy w swoich małych hotelach kategorii “milion stars”.
Kto choć raz nie spędził nocy w górach, ten gór nie poznał dostatecznie.
Proste obozowe czynności stają się niezwykłym przeżyciem a poranna pobudka i oczekiwanie na wschód słońca tuz przed namiotem, zostają na zawsze w pamięci.
Sobota przywitała nas pięknym słońcem.
Po śniadaniu i zwinięciu obozu, kierujemy się w stronę Turbacza – najwyższego gorczańskiego szczytu.
Upewniamy się czy po obozowisku nie zostało absolutnie nic poza trawą wygnieciona przez podłogi namiotów. Dzika polana pozostała nadal dzika, choć nie tak,
jak dziki był tłum pod schroniskiem na Turbaczu. Od porannych godzin plac i stoliki przed schronem okupowane były przez spragnionych wolności,
wyzwolonych z izolacji turystów biesiadnych 😉
Szybko stamtąd uciekliśmy.
Reszta soboty upłynęła nam na niespiesznej wędrówce przetykanej chwilami lenistwa na usłanych kwitnącymi krokusami gorczańskich łąkach.
Takich widoków trudno szukać w innych polskich górach. Gorce są pod tym względem wyjątkowe.
Na tyle wyjątkowe, że z planowanych 30 km trasy jednogłośnie urwaliśmy dyszkę, by ten czas spożytkować na podziwianie i fotografowanie panoram.
Po zrobieniu pętelki, wróciliśmy w okolice Turbacza a następnie odbiliśmy w kierunku Hali Turbacz, szukając po drodze miejsca na drugi obóz.
Nie jest to proste zadanie, bo pod uwagę wziąć trzeba sporo czynników – brak ludzi, dostęp do wody, mały spadek terenu, suche podłoże, osłona od wiatru i brak konfliktu z prawem 😉
Udało się, miejsce obozowiska wskazało nam stare, obumarłe ale wciąż piękne drzewo, które szybko stało się naszym totemem-strażnikiem.
Po rozbiciu naszych chatek, rozpaleniu ogniska i przygotowaniu strawy, snujemy do późnej nocy opowieści dziwnej treści, po czym wbijamy się w śpiwory i odpływamy w głęboki sen.
Noc minęła spokojnie, nie licząc wyjącego wiatru i zwierzyny podchodzącej do namiotów. Było znacznie cieplej niż poprzedniej nocy, wiec budzimy się przed świtem porządnie zregenerowani.
Kawa nigdy nie smakuje lepiej, niż ta, z roztopionego na górskiej polanie śniegu.
Szybka pobudka przed wschodem słońca – nie jest to to samo co widok z Diablaka o poranku ale też daje radę 🙂
Standardowe pakowanie, śladów zacieranie i w drogę. Czeka nas jedynie 24 km w dół, niebieskim szlakiem przez Suchy Groń, Koninki i Porębę Wielką do Rabki.
Niedzielne słońce pali jeszcze mocniej, wiec z rozkoszą chłodzimy się w pierwszym większym napotkanym potoku.
Im niżej tym bardziej zielono – czujemy się jak wmontowani w tapetę windowsa. Zmęczenie i upal dają się we znaki ale jakoś nikt nie cieszy się z powrotu.
Hej Gorce, zachwyciłyście nas, na pewno wkrótce znów się spotkamy!
Tekst i zdjęcia – A.K.A.
Zapraszam Was także do obejrzenia innych wpisów na BLOGu 🙂
Ekstra! Nigdy nie spałam pod namiotem, musi to być super doświadczenie 🙂 no i jak zawsze cudowne zdjęcia, brawo 🙂
Ej no super relacja, aż bym tam pojechała:)
Hi, you mean template? It’s from Inkhive Designs – name Forest. The pics , logo and text are mine 🙂